źródło: http://jebne.pinger.pl/m/15276792
Wystawiam serce na świat. Na podmuchy wiatru, mróz i kurz.
Na ciężkie powietrze pełne spalin.
Nie szanuję go.
Kładę gdzie popadnie.
Jeździ ze mną na tylnym siedzeniu w samochodzie.
Czasami wkładam je do bagażnika lub wrzucam od niechcenia do
torebki.
Już ledwo zipie ten kawał mięsa.
Ledwo bije.
Zamykam je w pracowniczej szufladzie na całą zmianę. W domu
najczęściej wkładam je do lodówki albo wystawiam za okno.
Już zszargane jest takie.
Pełne otarć i ran.
Brudne.
Ale nadal uparcie bije. Wydziela ciepło i pompuje krew.
Krew, która roznosi po moim organizmie uczucia.
Nie bez powodu nie dbam o ten mięsień. Nie bez powodu
przyczepiam je sznurkiem do haka holowniczego i rozpędzam się po najgorszych
wybojach, polnych drogach i lasach.
A ono uparte.
Powoli i rytmicznie bije rozsiewając we mnie słabość.
Dwie komory, dwa przedsionki, zastawki – jak to możliwe, że
tak mechaniczna budowla może siać tyle emocjonalnego spustoszenia, jak to
możliwe, że to w sercu odbija się ból i radość? Jak to się dzieje, że
wystawiane jest na tyle prób, ciężkich prób, a uporczywie żyje?
Cienkie, kruche i delikatne powinno już dawno zaprzestać.
Może to tylko informacja dla reszty organizmu, że coś się jeszcze wydarzy, że
coś jeszcze się stanie.
Chociaż znając mnie pewnie będę próbowała włożyć ten
nieszczęsny kawałek mięśnia między drzwi, a futrynę, po czym, niby „przez
przypadek”, uchylę okno żeby zrobił się przeciąg, a drzwi z hukiem przytrzasną
serce.
Może to mnie uratuje przed czuciem tego wszystkiego czego
czuć nie mam ochoty…
Framuga, drzwi, otwarte okno.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz