piątek, 20 lutego 2015

dwa razy dwa to zła gra

Źródło: http://wiktororzel.portal-pisarski.pl/tag/mapa-na-piasku/

                 


Nie mogę Cie kochać bardziej.
Nie kochać też Cię nie mogę.
Wciąż myślę o Tobie, bo nie myślenie o Tobie jest tak trudne.
Nie robiąc nic, robię tak wiele w kierunku niczego.
Pędzę za Twoim cieniem, biegnę ile sił w nogach, a Ty spacerujesz powoli i leniwie.
Łapię oddech łapczywie, chyba płuca mi się kończą od tego biegu...
i chwycić Cię chcę.
Siedzisz na ławce w parku, wysuwasz twarz w kierunku jesiennego słońca. Iskry gorącej gwiazdy odbijają się od Twoich blond włosów.
Siedzisz sama.
Sam tam jesteś.
Biegnę.
Biegnę w kierunku tej ławki. Miejsce obok jest puste!!! Biegnę… widzę ławkę, Ciebie na tej ławce, wyciągam rękę..
I płuca mi się kończą.
Upadam na kolana, a z nieba spada zimny deszcz. Ciemne chmury skłębiły się blisko siebie, osiadły nisko. Prawie dotykają czubka mojej głowy. Krople łez zmieszały się z kroplami deszczu.
Może morzę wypłakałam na tej wąskiej ścieżce. Może noc już zapadła, a ja nawet o tym nie wiedziałam. Może pół życia na tych kolanach klęczałam.
Ubranie przesiąkło łzami i deszczem.
Ławka cała zarosła mchem. Nikt nie siedział na niej od lat.
Ja się chyba też postarzałam.
Z braku miłości posiwiałam. Dostałam zmarszczek i schudłam. Oczy zaszły mi mgłą. Nie widać już w nich błękitu, nie ma nawet stalowego odcienia, który świadczył o tym, że czymś się martwię lub jestem zła.
Już nic tam nie ma. Już nic nie ma we mnie.
I winą chciałabym obarczyć Ciebie, że zabrałeś mi wszystko, że zostawiłaś mnie samą, że nie wstałeś z tej ławki, że złapałaś za dłoń kogoś innego i przeszedłeś obok mnie jak gdybyśmy się nigdy nie znali. Jakby nigdy nie było żaru i płomieni.
Zupełnie jakbym nie istniała.

Mówiłam, że nie jestem księżniczką.

poniedziałek, 9 lutego 2015

serce


źródło: http://jebne.pinger.pl/m/15276792

                               

Wystawiam serce na świat. Na podmuchy wiatru, mróz i kurz. Na ciężkie powietrze pełne spalin.
Nie szanuję go.
Kładę gdzie popadnie.
Jeździ ze mną na tylnym siedzeniu w samochodzie.
Czasami wkładam je do bagażnika lub wrzucam od niechcenia do torebki.
Już ledwo zipie ten kawał mięsa.
Ledwo bije.
Zamykam je w pracowniczej szufladzie na całą zmianę. W domu najczęściej wkładam je do lodówki albo wystawiam za okno.
Już zszargane jest takie.
Pełne otarć i ran.
Brudne.
Ale nadal uparcie bije. Wydziela ciepło i pompuje krew.
Krew, która roznosi po moim organizmie uczucia.
Nie bez powodu nie dbam o ten mięsień. Nie bez powodu przyczepiam je sznurkiem do haka holowniczego i rozpędzam się po najgorszych wybojach, polnych drogach i lasach.
A ono uparte.
Powoli i rytmicznie bije rozsiewając we mnie słabość.
Dwie komory, dwa przedsionki, zastawki – jak to możliwe, że tak mechaniczna budowla może siać tyle emocjonalnego spustoszenia, jak to możliwe, że to w sercu odbija się ból i radość? Jak to się dzieje, że wystawiane jest na tyle prób, ciężkich prób, a uporczywie żyje?
Cienkie, kruche i delikatne powinno już dawno zaprzestać. Może to tylko informacja dla reszty organizmu, że coś się jeszcze wydarzy, że coś jeszcze się stanie.
Chociaż znając mnie pewnie będę próbowała włożyć ten nieszczęsny kawałek mięśnia między drzwi, a futrynę, po czym, niby „przez przypadek”, uchylę okno żeby zrobił się przeciąg, a drzwi z hukiem przytrzasną serce.

Może to mnie uratuje przed czuciem tego wszystkiego czego czuć nie mam ochoty…
Framuga, drzwi, otwarte okno.