Kiedy byłam dzieckiem zawsze chciałam mieć rodzeństwo. Ale
nie po to by się nim opiekować i traktować jak żywą lalkę, tylko po to by
dzielić z kimś „mój świat”. Niestety mojej mamie nie było spieszno do
posiadania kolejnego potomstwa. Nie dziwie się kobiecie, będąc nastolatką
urodziła mnie. Dorastałam więc w „samotności” jako jedynaczka. Chwilę przed
moimi 14 urodzinami z jedynaczki stałam się siostrą. Cóż to była za
radość!!! Od tej pory już nie byłam sama, ale z noworodków to pożytku nie ma.
Karmić, przewijać, myć i usypiać. I tak w koło. No jeszcze spacery i bujanie w
wózku. Ale co to za radocha? No dobra wiedziałam przecież, że kiedyś maleństwo
podrośnie – ale ja chciałam już!!! Już, teraz w tej chwili!!! Od tych moich chęci
brat wcale nie rósł szybciej. A powinien bo chęci były szczere i ogromne. W
miarę upływu miesięcy między mną a nim powstawała silna więź. Opiekowałam się nim
tak jak umiałam, tak jak mnie mama uczyła i pokazywała. Buntowałam się czasami,
że muszę z nim zostawać – ale w końcu byłam nastolatką to nic dziwnego, że
chciałam spędzać czas z koleżankami a nie tylko niańczyć dzieci. I jakoś tak się
to wszystko rozkładało w tym naszym życiu, brat rósł, zaczął chodzić, mówić. I
w miarę jak rósł miłość do niego też rosła w moim sercu. Kocham go całą sobą.
Dla mnie stał się całym światem. No dobra może przesadzam, nie jestem jego matką
żeby był całym moim światem – ale nasza zażyłość jest na bardzo wysokim
poziomie. Z racji wieku w jakim byłam gdy się pojawił nie jestem tylko „starszą
siostrą”, a chwilami jestem mentorem. Kimś od kogo się uczy i kogo słuchają,
kimś kto powinien dawać dobry przykład, wspierać i pomagać.
W wieku 18 lat wyprowadziłam się z domu. Brat płakali za
mną. Tęsknił. Ja za nim również. Serduszko mi pękało. Niestety nie mieszkałam kilka
ulic dalej, ha nie mieszkałam nawet w tym samym mieście. Dzieliła nas trochę
większa odległość i nie byłam w stanie widywać się z nim tak często jak byśmy sobie
tego życzyli. Jednak gdy pojawiała się już okazja do odwiedzin „mała pchełka” w
wieku lat 5ciu czy 6ciu nie odstępowała mnie na krok. Razem nawet spaliśmy –
nie obeszło się bez tego. Młody tak był za mną stęskniony. Przez telefon (jak już
mówił dość płynnie) zawsze pytał „kiedy przyjedziesz?” i „kocham Cię”. To było
rozczulające.
Wspominam tamte lata z uściskiem na sercu. Mam ogromny
sentyment do tych wspomnień. To istny wyciskacz łez.
W dniu dzisiejszym ja mam lat 26, a brat 13. Jest o głowę
wyższy ode mnie, pyskuje i uważa, że wie lepiej wszystko niż ktokolwiek inny ;)
Cóż – taki wiek. Nadal bardzo się kochamy, ale teraz jest już trudniej w
okazywaniu takich uczuć. On, nastolatek, już nie biegnie do mnie z wyciągniętymi
dłońmi i uśmiechem na twarzy, nie wtula się we mnie łapczywie. Teraz przemyka
tylko z pokoju do pokoju rzucając zwykłe „cześć siostra”. Ale są takie dni gdy
potrafimy siąść razem na kanapie i wtulić się w siebie wzajemnie. Bez słowa,
bez zbędnych tłumaczeń. I wtedy ja jestem jego nastoletnia siostrą, a on jest
moim małym braciszkiem.
Mój brat zawsze dostanie ode mnie masę miłości, opierdol jak
coś schrzani, poradę jak to naprawić i bezwarunkowe zrozumienie.
Bycie starszą siostrą (i to o sporo starszą) zobowiązuje.