Za miłością pójdę wszędzie bylebyś trzymał mnie za rękę.
Utonęłam dziś w Twoich stalowych oczach. Wróciłam na chwilę
myślami do mojego spojrzenia zatrzymanego we wstecznym lusterku w którym
odbijała się Twoja uśmiechnięta twarz. Miałeś tak błękitne oczy. Dziś były
szare. Stalowe. Burzowe. W tym samochodzie byłeś pewien siebie, silny, mocny.
Biła od Ciebie mocna energia. Dzisiaj gdy Cię ujrzałam byłeś kruchy i
pozbawiony pewności. Gesty Twojego ciała pokazywały, że się denerwujesz. Twój głos
był lekki i cichy, a zarazem z ciężką nutą strachu.
Czego się bałeś?
Stojący przed Tobą kubek z herbatą i książka na stoliku
zbiły mnie z tropu. W dłoniach trzymałeś klucze. Chciałam tylko zgarnąć
breloczek z miniaturką Big Beana i zniknąć. Gdy tylko podeszłam do Ciebie Twoje dłonie
odłożyły klucze w moją stronę, bez słowa. Wstałeś. Nie byłam nawet w stanie
spojrzeć Ci w oczy.
Zgodziłbyś się wtedy chyba na wszystko.
Ja zgodziłabym się na wszystko co byś zaproponował…
Nawet nie pamiętam smaku tej kawy, wypiłam ją w zawrotnym
tempie, a Ty nadal piłeś ta samą herbatę…
Odwlekałeś chwilę rozstania?
Ale jeszcze nie o tym. Jeszcze wcześniej, przed rozstaniem.
Twoje dłonie były rozgorączkowane, spojrzenie puste, Ty cały taki smutny… ale
gdy złapałam Cię za dłoń poczułam, że przeleciała Ci przez głowę myśl „a jak
nas ktoś zobaczy?...!” Wiesz co? Jesteś mi to kurwa winien. Ciebie w moim życiu
widzieli wszyscy.
Z taką samą nijakością jak trzymałeś mnie za rękę puściłeś
moją dłoń. Miałam wrażenie jakbyś cierpiał ale tylko w połowie.
Grałeś?
Nie jesteś przecież aktorem.
Chociaż rolę kochanka z zaangażowaniem odegrałeś oscarowo.
Statuetki nie dostaniesz bo Twoje 20 lat związku zapyta „skąd
to?!” więc szkoda żeby taki wielki kawałek złota kurzył się w pracowniczej
szafce. A w niej przecież trzymasz całą mnie… Tylko uczulona jestem na kurz
więc stąd ta sytuacja…
Patrzyłam na Twoje łzy i jedyne co przyszło mi do głowy to
czy oglądałeś ostatnią część Harrego Pottera? Albo czytałeś? (Ja wiem, że nie
lecz moi czytelnicy nie mają o tym pojęcia) Profesor Snape taki czarny
charakter, w zasadzie skurwiel jakich mało, okazał się na końcu największym kozakiem,
a jego całe „kiepskie” postępowanie było w ostateczności tym najlepszym i było spowodowane…
miłością. Czystą i nienaruszoną miłością. Więc może i Twoje łzy mają znaczenie.
Bo łzy Snape’a były kluczem do zrozumienia całych 7 części Harrego Pottera,
kluczem do skumania, że nawet czyste zło ma odcienie.
Pusta filiżanka dawała o sobie znać. Szeptała, że powinnam
już iść. A Ty jak marmurowy posąg siedziałeś na tym cholernym krześle. Mi chyba
tyłek też się zrobił ciężki… Wiesz, że prócz tych dwóch pierwszych razy jak się
widzieliśmy to był trzeci gdzie nie czułam, że się spieszysz? Pomyślałam, że
gdyby świat przestał istnieć my nawet byśmy nie zauważyli. Ale ta Twoja ulga
przy pożegnaniu…
Nie Ty nie grasz. Tego byś mi nie pokazał. Ulgi, że to już
koniec.
I koniec proszę Państwa.
Nawet pocałunku na koniec nie było.
Marmury nie umieją całować, bo nie mają w sobie żaru i
pożądania.
I nie złapałeś mnie za dłoń by powiedzieć, że będziesz przy
mnie mimo iż droga ciężka.
Myślisz, że gdy milczysz mnie mniej boli? Głuchy telefon nie
oznacza, że zapomniałam. To, że zamknąłeś za sobą drzwi nie wymazało ze mnie
uczuć.
Chcesz wiedzieć, co u mnie? Nie jest dobrze. Co daje Ci ta
wiedza? Zmienia coś? Bieg wydarzeń staje się inny? Nie.
Zgasłam w Tobie. Tak szybko jak zapłonęłam.
Ty za to palisz się we mnie jak pożar lasu w upalny dzień.
Smak Twoich warg czuję tak mocno jakbyś całował mnie sekundę
temu.
Odpalam kolejnego papierosa żeby zabić tą słodką nutę. Nie
pomaga.
Oglądam piąty film z rzędu i pozwalam łzom płynąć swobodnie
wmawiając umysłowi, że to wina tego, co dzieje się na ekranie. Ale głowa dobrze
wie, że to na obraz wspomnienia, w którym trzymasz dłoń na klamce i naprawdę
wychodzisz zamykając dokładnie drzwi. I nie wracasz. Znikasz.
A ja przy każdym kroku ocieram łzy, które spływają po
policzkach.
Wydawało mi się, że marzenia w głębi mamy podobne. Myślałam,
że pokrywamy się wewnętrznie. Tacy inni, tacy różni, lecz z tymi samymi
pragnieniami. Wydawało mi się.. Ach tylko wydawało..
Jest Ci przykro? Przykro Ci, że znajdujesz się w przykrej
sytuacji, a nie z powodu mojego bólu.
Poszłabym do Ciebie w najzimniejsze miejsce na Ziemi.
Pobiegłabym w najgorętszym słońcu. Przeciskałabym się w najintensywniejszą
ulewę, najgłośniejszą burzę, jeśli miałbym zobaczyć Ciebie, chociaż przez
chwilę. Duszę sprzedałabym Diabłu byś spojrzał na mnie z żarem w oczach,
dotknął mnie skórą, która rozpalała się w zetknięciu z moim ciałem. Życie
zaprzedałabym złym mocom gdybyś tylko pragnął dzielić ze mną dni.
Bezsilność kruszy moją duszę z każdą minutą.
Oswoiłeś mnie, a później wyprowadziłeś się z mojego życia.
Nie pierwszy raz.. Nie pierwszy.
Brak obietnicy nie oznacza, że niczego nie obiecałeś, brak
wypowiedzianych słów nie oznacza, że nic nie mówiłeś. Pokazałeś obietnice w
gestach, pokazałeś miłość. W co mam wierzyć? W słowa czy czyny?
Zamykam oczy. W głowie szumi muzyka i drinki z truskawkami.
Płynę w rytm dźwięków wydobywających się z głośników, moje ciało porusza się
między światłami. W dłoni trzymam plastikową martinówkę z której rozlewają się
małe porcje alkoholu.
Czemu nadal trzymam ten kieliszek?!
Dopijam resztkę płynu i rzucam zielonym plastikiem o ziemię.
Tym samym z którego rok wcześniej popijałeś truskawkowe Martini. Wtedy to był
wieczór…
Oddaję się szaleństwu. Zupełnie jakby taniec miał mnie
wyzwolić od wszystkich myśli. Śpiewam wraz z wokalem piosenek puszczanych przez
DJ’a. Moje ręce zahaczają o ludzi w tłumie, ciało przemieszcza się między
roztańczonym tłumem. Nagle porywa mnie ktoś i obraca trzy razy. Puszcza i
odchodzi.
Może to byłeś Ty?
Zatrzymuję się na kilka sekund. Teraz nawet z otwartymi
oczyma kręci mi się w głowie.
Przy barze stoi śliczna kobieta. Podchodzę do niej
zdecydowanym krokiem, kładę dłonie na blat trzymając ją tym w uścisku, zbliżam
usta do jej karku i zatrzymuje się nad nim kilka milimetrów. Dziewczyna lekko
się porusza zgodnie z taktami panującymi w pomieszczeniu. Nagle odwracam się do
plecami do baru i nadal trzymając dłonie na barze tańczę.
Śmiejemy się obie.
Zamawiamy piwo. Dwa piwa. Wypijamy je dość szybko. Spławiamy
kilku „zainteresowanych”.
Wychodzimy z klubu w ciepłą noc…
***
Obudziłam się w nie swoim łóżku. Obok mnie dwie osoby.
Wszyscy wtuleni w siebie. Cała trójka pokiereszowana przez zbyt wrażliwą duszę.
Wszyscy dziwni i pokręceni.
Na co dzień zapracowani, poważni i odpowiedzialni.
Wieczorami, po zachodzie słońca wyłażą z nas ułomności. Łzy
przelewają się przez nasze oczy i stają w gardle dusząc niemiłosiernie.
Wiesz, że wczoraj prawie przestałam oddychać? Od natłoku
łez.
I chociaż to nie powinno być pocieszeniem to bynajmniej daje
poczucie wspólnoty, że boli nie tylko mnie.
Ich też boli.
I dobrze było się obok nich obudzić.
Dobry początek przyjaźni.
***
Spojrzałam na kartkę papieru wypełnioną cyframi.
Biling z Twojego telefonu.
I w kolo jeden numer.
Nie znam tego numeru.
Wyciągnęłam te kartki z kosza na śmieci. Bo tam je
wyrzuciłaś drąc na kawałki gdy tylko otworzyłaś rachunek.
Nie znam tego numeru.
***
Od początku jak się poznałyśmy czułam, że któregoś dnia
wypadniesz mi z dłoni.
Wypadłaś.
Wypadłaś też z serca.
Otarłam wtedy łzy i nie zastanawiałam się długo jak to
wszystko pozbierać.
Zwyczajnie pozbierałam. Bez nadmiernego płaczu.
Skutecznie zajęłam się zapominaniem o Tobie.
Udało się.
A Ty wtedy pokochałaś mnie równie mocno jak ja kochałam
Ciebie.
Lecz wypadłaś mi z dłoni.
A raczej ja wypadłam Tobie.
***
Ukradkiem patrzyłam jak przygotowujesz śniadanie. Krzątałeś się
po kuchni w zwykłej koszulce i jeansach. Włosy miałeś potargane, a na twarzy
widniał spory zarost.
Zaparzyłeś kawę i usiadłeś na krześle po drugiej stronie
blatu.
Jedliśmy w ciszy.
Spojrzeliśmy sobie prosto w oczy. W Twoich zauważyłam napływające
łzy.
Ile sekund zajmuje wypowiedzenie zdania złożonego z pięciu
słów? Wystarczająco dużo by świat się skończył.
Pięć słów zabrało mi oddech, skruszyło duszę, wcisnęło w
oczy smutek, wypchało serce sprężonym powietrzem. Zatrzymała się we mnie krew.
Zbladłam. Zniknęłam.
Zrobiło się ciemno.
Mogłam tylko krzyczeć, więc krzyczałam.
Ciemność rozdzierał mój niemający końca wrzask.
I nie ma mnie już. Echo mojego głosu odbija się w pustym
ciele. Nie ma w nim już nic. Skruszył się każdy mój organ. Zgubiłam nawet ten pył,
jaki powstał z tego wszystkiego.
Razem oszukiwaliśmy świat. Zabieraliśmy siebie nawzajem w
krainę kłamstwa. Słuchaliśmy swoich oddechów i liczyliśmy uderzenia serc. Patrzyłam
w Twoje oczy i widziałam w nich wszystko, co chciałam. Wymyślałam naszą wspólną
historię. Układałam przyszłość. Później zamykałam to w kryształowych szufladach
i zamykałam w sobie.
Pięć słów potłukło szuflady, wszystko się zniszczyło.
Pomieszało. Kawałki kryształów pocięły mnie od wewnątrz.
Uwierzyłam, że mogę być księżniczką. Uwierzyłam, że mogę być
dla Ciebie cudem.
Myślałam, że śnisz o mnie. Myślałam, że plączę się w Twojej
głowie o poranku i na dobranoc.
Mydlana bańka.
Jedno zdanie sprawiło, że pękła.
Zalała mnie fala nicości. Pochłonął mnie mrok.
Budzę się o poranku. I przez trzy sekundy nic nie pamiętam,
a w czwartej sekundzie przychodzi okropny ból, który sprawia, że kulę się na
łóżku. Po minucie od przebudzenia już nie czuję nic.
I jedyne, co potrafię poczuć to przeszywający ból na myśl,
że nic nie znaczę dla Ciebie.
Nicość.
Pustka.
I Ty, który mnie w nią wepchnąłeś jesteś jedynym, który może
mnie z niej wyciągnąć.
Lecz nie wyciągniesz.
To może, chociaż zabierzesz z mojej głowy te wspomnienia?
Dwanaście miesięcy uśmiechu.
Dwanaście miesięcy ciepła.
Dwanaście miesięcy dobra.
Dwanaście miesięcy miłości.
Dwanaście miesięcy ideału w nieidealności.
Dwanaście ukradzionych miesięcy.
Jeden rok nie jest w stanie wygrać z dwudziestoma latami.
Milion popełnionych błędów. Wierze, że każdy z nich
doprowadza mnie do bycia lepszą. Lepszą wersją siebie. Każde doświadczenie coś
we mnie zmienia. Mikroskopijne kawałki i urywki zdarzeń krążą razem z moją
krwią po całym ciele. Zmieniam się. Przemieniam w innego człowieka.
Zaskakujące, bo w lustrze wciąż ta sama twarz. Tylko głowa inna. A konkretniej w
głowie jest inaczej. Paradoksalnie – robię wciąż te same rzeczy, popełniam
błędy które już popełniłam, twierdząc później, że „nigdy więcej tak nie postąpię”
– postępuję. Identycznie. Z tym, że z pełniejszą świadomością jak się to
zakończy. „Masz miękkie serce, musisz mieć twarda dupę”. Mam. Żyję bez zamiaru
diametralnej zmiany swojej osobowości. Hartuję swoją duszę i umysł. Rozgrzewam
je do czerwoności tylko po to by zanurzyć je w lodowatej wodzie. I znów
rozpalam w sobie płomień, spalam się i podnoszę. Silniejsza. Mocniejsza.
Bardziej świadoma. Przesuwam swoje granice. Przekraczam próg bólu i stwierdzam
z satysfakcją, że muszę wysoko podskoczyć by dotknąć czerwonej linii. Z jednej
strony staję się zimna i wypłukana z emocji. A z drugiej nadal potrafię
rozczulić się nad czymś najzwyklejszym. Daję z siebie to co najlepsze, a gdy
zdarza mi się dawać te gorsze rzeczy nie wmawiam sobie od razu, że jestem złym
człowiekiem. Myślę wtedy, że jestem po prostu człowiekiem. Nie złym ani nie
dobrym. Jestem w granicach wewnętrznie rozumianych „granic rozsądku”. Bycie
sobą to tak oczywista sprawa. Bycie sobą to komfort na który nie wszyscy sobie
pozwalają. Z jakich powodów? Popełnianie błędów i naprawianie tego co się
zepsuło to jedne z najfajniejszych rzeczy jakie możemy robić. Więc podskocz
wyżej, wyjdź za próg, niech Cię zaboli, zapiecze, wyjdź ze strefy psychicznego
komfortu, zniszcz coś dla odmiany. Zobaczysz może wtedy, że to co budowałeś
przysłaniało Ci coś lepszego. Coś dającego więcej satysfakcji. Nie próbujesz,
nie żyjesz. Nie grasz, nie wygrywasz. Mnie to przekonuje. Spróbuj. Masz jedno
życie i miliony szans. Nie chwytaj się tylko jednej.
Siedzisz pod kołdrą. A to już południe. Mamy leniwy dzień. W
końcu to cenne kradzione 24 godziny. A dokładniej 21 godzin i 50 minut. Trzeba
odjąć czas na dojazd. I jestem. Dotarłam. A Ty siedzisz pod tą kołdrą, mimo, że
zegar pokazuje godzinę 16. Wypadałoby wstać. Tylko po co? Tak mało czasu nam
zostało. Wchodzę pod rozgrzaną pościel. Szybko muszę się nacieszyć, że jesteś
tu i teraz, zostało tylko 14 godzin. Za mało. Dla mnie zdecydowanie za mało.
Nie mogę „nawtulać” się w Ciebie na zapas, ukraść od Ciebie na później ciepła
ciała i zachować na jutro smaku ust i języka. Kochać się z Toba już nie mam
siły, a dopiero mamy godzinę 16:40. Nie mogę kochać się z Tobą na później, na
jutro i na za tydzień. Więc leżymy. Cisza. Słodko bije Ci serce, słyszę jak
miarowo oddychasz. Mimo, że leżę bez ruchu od jakiegoś czasu, trzymam głowę na
Twoim ramieniu Tobie nie jest niewygodnie. Jesteśmy. Jak w próżni. Czas leci
leniwie, chociaż ja wiem, że w rzeczywistości zapierdala jak szalony. Wskazówki
sekundnika przeskakują o dwa pola za jednym razem. Wszystko płynie 2 razy
szybciej. I już mamy godzinę 21:30. Czas na łzy. Bo czas się kończy i ja to
wiem i płaczę. Łzy kapią z oczu, a w głowie wciąż w koło „oddaje
Ci przestrzeń, powiedz czy chcesz być w niej trochę więcej, tylko tyle mam. Od
Ciebie chcę szczęście, więc szczęście mi daj”***. Nie chcę. To znaczy Ty
nie chcesz. Każda z moich łez ma w sobie emocje i uczucia, których nie
wypowiadam. A wypowiadam tak wiele i tak szczerze. Więc ile jeszcze jestem w
stanie uronić? To niemożliwe żeby, aż tyle było we mnie „tego wszystkiego”.
Zasypiamy. Płytko śpię. Ty nawet nie drgniesz, trzymasz mnie mocno w uścisku.
Czuję się jak w piekle. Gorąco. Im goręcej tym bardziej się wciskam pośladkami
w Twój brzuch, a plecami w tors. Budzik. Otwieram oczy jakbym nie spała. Ty też
nie spałeś. Chcę zabrać tylko swoje rzeczy i wyjść bez słowa. Nawet nie patrzę
na Ciebie. Cyk, cyk, cyk.. Sekundnik nie przestaje biec, nie zwalnia ani na
moment. Chcę już wyjść, mimo, że mamy jeszcze cenne 30minut. Duszę się na myśl
o pożegnaniu. Sama siebie traktuję jak „dziewczynę na jedną noc”. A która to
już nasz noc? Acha.. Nie liczę. Żadne z nas nie liczy. Równe 10 miesięcy, z
wyliczeń wychodzi jakoś „pi razy drzwi” 303dni. Z tego czasu tak niewiele
byliśmy razem. A tak intensywnie i szybko. Zawsze czas nagli. Zawsze musisz
wracać. I wracasz. Nie zostajesz. Wracasz. Nie oglądając się za siebie. Ja też
wracam. Do czekania. Więc czekam. Na tą jedną noc. „Bez Ciebie stoję w miejscu obrażam się na świat.”***
*** Romantycy lekkich
obyczajów – ziemia planeta ludzi
Przestań mnie kraść. Rozbierać na kawałki i rozkładać gdzie
popadnie.
Przestań wkradać się w moją głowę, siedzieć w niej cicho i
wyskakiwać w niespodziewanych momentach.
Przestań łaskotać w stopy i serce – nadmierne łaskotanie
sprawia mi ból.
Zaprzestań troski. Twoja troska mnie rani.
Skończ z patrzeniem na mnie jakbym była najlepsza. Nie
traktuj mnie jak szlachetnego kamienia którego nie można dotykać.
Zrób coś z tą świdrującą ciszą!!! Nie zniosę jej.
Nie odkładaj mnie na później. Nie odkładaj na „kiedyś”.
W moim ciele płynie ciepła krew, w głowie kłębią się myśli,
w piersi kołacze wystraszone serce. Dłonie mi drżą przez emocje. Oczy robią się
szklane od rozdzierających uczuć.
Zrób coś. Nie stój tak.
Weź mnie całą w ciągu chwili, przytul aż za mocno. Przytul,
aż zapiszczę z bólu.
Chcę Cię czuć wszędzie.
Twoje ręce w moich włosach, oddech odbijający się od karku,
a w uszach szum oddechu.
Chcę żeby zapach Twojego ciała wciskał mi się do nosa.
Wciąż mi Ciebie mało.
Za mało na życie. Na planowanie. Budowanie. Na bycie. Za
mało Cię we mnie i przy mnie.
Dni płyną leniwie i tylko z ich przemijaniem co raz bardziej
zapamiętuję Twój głos. Jego ton i barwę. Wiem jak brzmi każde słowo wypowiadane
z Twoich ust, znam znaczenie Twojego oddechu i wiem kiedy zaczynasz milczeć.
Milczysz tak wymownie.
Twoja nieobecność również jest wymowna.
Aż nad to. Zbyt bardzo wiem co to oznacza.
I wciąż pytam sama siebie. Kim jestem? Gdzie jestem? Co tu
robię?
I wciąż nie znam odpowiedzi.
Myślę za to, że Ty wiesz to doskonale.
Więc zrób coś z tym. Zrób coś ponieważ nawet jak mnie zemdli
od tej karuzeli to z niej nie zejdę.
z tego co znalazłam foto należy do http://www.softlightstudio.pl/
Ja może nie jestem do zrozumienia. Może nie istnieję by mnie
kochano. Prawdopodobnie nie nadaję się do bycia „kimś”. Śmiem twierdzić, że
blisko mi do ideału, ale tylko, gdy konfrontuję się sama ze sobą. Moja szczerość
przeradza się w groteskę. Zawsze wiem wszystko. W ciągu sekundy odpowiadam na to,
co ludzie do mnie mówią. Zwykle mam do powiedzenia sporo. Mało milczę.
Uzdrawiam na siłę. Podkładam się jak cholerny szlachetny bohater. Szkoda, że
potrafię uciekać jak kundel z podwiniętym ogonem. I to nie, gdy ktoś na mnie
krzyczy, a wtedy, gdy stracę czymś zainteresowanie. Żyję wiarą, że „stanie się
coś głębokiego”, że coś się w życiu stanie pięknego, nieprzewidywalnego,
niespodziewanego.. Wierzę, że w życiu każdego człowieka jest taka chwila. Jedna
jedyna. Trwająca sekundę, albo nawet i pół sekundy. Wierzę w to całym sercem, bo tylko ta wiara
trzyma mnie tu i teraz. To powoduję, że chwytam dni takimi, jakie są. Śmieję
się, płaczę, bawię się, tańczę, krzyczę i śpiewam. Otwieram ramiona. Czasami
lenie się do południa patrząc jak promienie słońca przesuwają się po ścianie z
upływem każdej minuty zmieniając swoje położenie. Słucham wtedy muzyki. Jednego
utworu w kolo i w koło. Skupiam się na tym, co wywołuje we mnie każdy takt
instrumentów, rozbieram na czynniki pierwsze płynące ze słuchawek słowa. Kocham
ludzkie głosy. Ludzkie uśmiechy. Uwielbiam tęsknić. Czuć lekki niedosyt.
Wyobrażać sobie, „co by było gdyby”. Plotę w głowie niestworzone historie. Tak
realne scenariusze, że aż nie mają prawa się wydarzyć. Żyję nadzieją, że życie
to diabelski młyn, w którym wszystko kręci się równomiernie i raz jesteś u góry
a raz na dole. Bezgranicznie ufam, że los nie jest ślepy, że nic nie dzieje się
bez przyczyny. I w końcu… i w końcu wierzę, że gdzieś tam jest ktoś tak mało
idealny, tak mało poskładany i taki zwyczajny.. Wierzę, że czysta miłość rodzi
się z bólu, z wyrzeczeń, z łez, z kłótni, z rwania włosów z głowy i z czekania.
Wierzę, że kocha się całym sobą, całym ciałem i umysłem, że w ostatniej chwili
ta miłość dochodzi do serca, że dopiero, gdy przesiąknie całe nasze ciało,
umysł, skórę, wnętrzności, końce palców, cebulki włosów, że dopiero wtedy czuje
się ją w sercu.
Siedziała na łóżku dotykając
gołymi stopami chłodnej podłogi. Dłonie oparła o brzeg kanapy, trzymała się jej
kurczowo byleby tylko nie zacisnąć palców w pięść. Na policzki opadły jej blond
kosmyki – w rozpuszczonych włosach wyglądała jak aniołek widniejąca tak często na oleodrukach.
Oddychała spokojnie i czekała. Może jeszcze raz policzy do stu. Liczenie
podobno pomaga. Lekko przymknęła powieki. Jej powolny oddech zmieszał się z
oddechem dochodzącym zza jej pleców. Dwa ciała znajdujące się w jednym
pomieszczeniu na chwilę zgrały się ponownie ze sobą. Kilka godzin wcześniej w
owym pokoju znajdował się żar i płomienie. Oddechy nie były spokojne ani
opanowane. Gdy znajdowała się przy dwudziestu pięciu, mężczyzna leżący za nią
poruszył się. Wstrzymała wdech, pomyślała, że dobrze by było gdyby jeszcze się
nie obudził. Lecz myśl ta szybko uciekła.
- Cześć, nie śpisz już? Chodź pod kołdrę bo zmarzniesz.
Rozluźniła skurczone palce. Faktycznie poczuła, że jej
zimno. Bez słowa schowała się pod ciepłym przykryciem. Od razu zgarnął ją jednym
ruchem w swoje ramiona całując przy tym w nos. Zaśmiała się.
- Jak spałeś?
- Cudownie. A Ty?
Za nim odpowiedziała przebiegł przez jej twarz niezauważalny
cień. Nie spała. Nie zmrużyła oka nawet na sekundę. Od momentu gdy przestali
się kochać, a Dominik zasnął ona tylko liczyła jego oddechy. Obserwowała jak
napełnia się powietrzem jego klatka piersiowa i powoli opada.
- Dobrze. Tylko teraz muszę iść do łazienki – szybko wymknęła
się z łóżka i jego objęć. Wybiegając pospiesznie z pokoju poczuła, że naprawdę
zmarzła siedząc na brzegu łóżka.
W łazience zaczęła liczyć od momentu w którym skończyła.
26,27,28… Puściła gorący strumień pod prysznicem, ale za nim pod niego weszła
upewniła się, że przekręciła blokadę w drzwiach. Wiedziała, że Dominik może
próbować zaskoczyć ją w łazience i chcieć się kochać. Ale ona nie miała ani
siły ani ochoty. Weszła pod strumień gorącej wody i poczuła ulgę. Sama nie do
końca rozumiała co się z nią dzieje. Mężczyzna którego zostawiła w sypialni był
przecież jej mężczyzną, od tak dawna się znali, tak dobrze się znali. A mimo to
wiedziała, że coś nie jest w porządku, czuła że coś się dzieje. Parząca wręcz
woda ukoiła trochę jej skórę jak i niewyjaśniony lęk. Wyszła z łazienki
szczelnie owinięta w polarowi szlafrok. Uderzył ją zapach kawy i gorącego
pieczywa.
- Świeże pieczywo? Aż tak długo siedziała w łazience, że zdążyłeś
wyjść do sklepu?
- Ja po prostu jestem szybki. Skoro oboje mamy wolny dzień
pomyślałem, że miło będzie zjeść śniadanie w towarzystwie świeżego, gorącego
pieczywa. Wiesz, że jest dopiero 8:30?
- Mhm.. wiem, że mieliśmy mieć ten dzień wolny, ale będę musiała
wyjść na chwilę do pracy. Rozumiesz..?
- .. tak, tak wiem. Pilna sprawa.
- Obiecuję, że nie zajmie to wiele czasu.. – nie pierwszy
raz tłumaczyła się z tego, że musi wyjść do pracy podczas gdy miała mieć wolne.
-Wiesz Matyldo słyszałem to tyle razy.. staram się zrozumieć
ale wciąż nie potrafię. Wciąż nie umiem pojąć, że stawiasz to po nad wszystko. Po
nad nas, po nad życie.. i chyba nigdy nie zrozumiem – wypowiedział te słowa
kompletnie bez emocji. W jego głosie nie znajdowała się nawet nuta goryczy. Kończąc
zdanie podał Matyldzie kubek z parującą jeszcze kawą. Dziewczyna wyciągnęła po
niego dłoń i już otworzyła usta żeby wypowiedzieć „dziękuję” albo „przepraszam”,
ale spojrzała na twarz swojego partnera i głos zamarł jej w gardle. Nagle
poczuła gniew.
- Zawsze słyszę od Ciebie ten sam zarzut. Te same słowa.
Cholera, Dominik to moja praca. Moja pasja i praca. Nie będę znów roztrząsać
tego samego tematu bo czujesz się porzucony. Spędzimy razem popołudnie. O 14
będę już wolna – wstała od stołu upijając łyk gorącej kawy. Skrzywiła się –
przecież wiesz, że słodzę – Dominik tylko wzruszył ramionami, odwrócił się i
zabrał za robienie śniadania.
Patrzył
na nią jak ubiera wysokie szpilki i poprawia pomadkę na ustach. Blond kosmyki
miała ciasno spięte w kok. Po jej ubiorze wywnioskował, że idzie na spotkanie z
klientami „od ślubu”. Doskonale zdawał sobie sprawę, że takie spotkania trwają
dość długo. Panna młoda to przeważnie wybredna klientka. A to przecież początek
„ślubnej drogi”. Matylda zajmowała się organizacją imprez nie tylko
okolicznościowych. Eventy, śluby, chrzciny, pokazy mody, koncerty… wszystko. Dosłownie
organizacja wszystkiego, począwszy od malutkich imprez na wielkich kończąc. O
ile większe wydarzenia wiązały się z tym, że wszystko było bardziej poukładane,
zorganizowane i jak wiadomo Matylda nie zajmowała się tym sama, tak w wypadku
bardziej kameralnych imprez takich jak ślub, organizowała wszystko sama i nie
brała nikogo do pomocy. Dominik znał ten schemat na pamięć. Wiedział, że z
godziny 14 zrobi się 16 i z wolnego popołudnia nici bo dziewczyna wróci
wykończona po wstępnych ustaleniach z państwem młodych. Widząc już wcześniej
jaką spódnicę przygotowuje na wyjście Matylda wysłał do kolegi sms-a z propozycją
wspólnego treningu. Nie zamierzał nawet informować swojej dziewczyny, że
wyjdzie z domu gdy jej nie będzie. Wychodził z założenia, że i tak on szybciej
wróci niż ona.
- Idę. I nie obrażaj się na mnie. Popołudnie będzie nasze!
Obiecuję – podeszła do niego i cmoknęła w policzek.
- Idź bo się spóźnisz. A panny młode są niecierpliwe więc
lepiej się nie narażaj..
-Skąd wiesz z kim mam spotkanie?
- Mati znam Cię 17 lat…
Z dłonią na klamce od drzwi odwróciła się i posłała mu
ciepły uśmiech. Otworzyła drzwi i wyszła.
Wsiadając do samochodu stojącego
przed blokiem poczuła, że zawibrował jej telefon. Aż ścisnęło ją w gardle i
poczuła jak żołądek skacze jej do serca. Powoli wsiadła do pachnącego skórą
wnętrza, wcisnęła zapłon i wyszperała z torebki telefon. Nawet nie patrząc na
wyświetlacz wiedziała kto napisał.
„Witaj. Jakie masz plany na wolną
sobotę?
Ja właśnie jadę do pracy. Mam
nadzieję, że
nie musiałaś się zrywać z łóżka z
samego rana.
Miłego dnia pozdrawiam A.”
Uśmiechnęła się do siebie, spojrzała we wsteczne lusterko,
zapięła pas i odjechała sprzed domu. Wyjeżdżając ze strzeżonego osiedla
podniosła ponownie smartfona i wystukała na klawiaturze odpowiedź:
„Z
wolnej soboty zrobiła się pracująca.
Również
jadę właśnie do biura.
Jak
miną Ci piątkowy wieczór?”
Serce łopotało jej niespokojnie. Znów się uśmiechnęła.
Wiedziała, że Adrian nie odpuści i będzie chciał z nią dziś porozmawiać
chociażby przez 2 minuty przez telefon. Znów usłyszała wibrację świadczącą o
nadejściu wiadomości.
- Szybki jesteś – szepnęła pod nosem.
„Skoro
wyszłaś z domu to może porozmawiamy?”
Podjeżdżała właśnie pod biuro i widziała, że klienci czekają
na nią.
„Teraz
nie mogę właśnie wchodzę do pracy,
dam znać
po spotkaniu.”
Mrowienie w dole brzucha nasiliło się na myśl o tym, że usłyszy
Adriana. To miły chłopak. Sympatyczny. Poznali się przy okazji organizacji
targów telekomunikacyjnych w Gdańsku. Adrian był przedstawicielem biznesowym
jednej z sieci komórkowej. Popsuło mu się auto, a Matylda jako jedna z
ostatnich osób wychodzących z imprezy zaproponowała mu podwózkę do domu. Adrian
mieszkał w Gdańsku, więc przy okazji pokierował ją jak ma trafić do Qubusa, w
którym miała zarezerwowany nocleg. W drodze na jego osiedle zatrzymali się w Mc
Drive po kawę, a później pili ją pod jego blokiem siedząc w aucie. Tego
wieczora Matylda wróciła późno do hotelu. Adrian zabawiał ją rozmową, a ona słuchała
go z chęcią. Z lekkością przychodziło jej uśmiechanie się i czuła się
zrelaksowana. Chłopak był młodszy od niej o 8 lat więc tym bardziej ją
zdziwiło, że tak dobrze im się rozmawia. Kiedy zrobiło się zbyt chłodno Adrian
grzecznie podziękował za podwiezienie, jeszcze raz wytłumaczył jej drogę do
hotelu i wysiadł z auta delikatnie zamykając za sobą drzwi. Otwierając młodej
parze drzwi i zapraszając ich do środka Matylda miała wciąż przed oczyma Adriana
trzymającego papierowy kubek, jego
zadbane męskie dłonie, rozpięty kołnierzyk od koszuli i błękitne oczy jaśniejące
przy każdym podniesieniu się kącików ust.
- Zapraszam państwa. Nie wiedziałam, że będą państwo
wcześniej.
Obrazek rozbawił mnie do łez. Prosto i na temat. Bez pisania ckliwych tekstów :) Uparłam się żeby go tu wstawić. Dzięki A. za udostępnianie takich badziewi na swojej tablicy. Cała Ty. Za to Cię uwielbiam.
Niebo zasnuło się chmurami. Spoglądam przez upaćkaną szybę.
Okno brudne, bo nie mam w zwyczaju myć szyb. Przed sekundą świeciło słońce.
Nawet kawa nie zdążyła mi przestygnąć. Trzymam gorący kubek w dłoni. Moja twarz
bez wyrazu. Myśli jakieś rozproszone. Wiatr kołysze gołymi gałęziami. Początek
wiosny mamy zagmatwany. Raz ciepło raz śnieg. Raz zimy deszcz, a za chwilę
gorące słońce. Uwikłana ta pogoda. My uwikłani w tą porę roku.
Poranek poświęciłam na czytanie książki, nie zrobiłam nawet
makijażu. Czytałam kryminał, a czytając zerkałam nerwowo na zegarek. Wskazówki
wlekły się jak nigdy. 6:45 a ja oczy jak pięć złotych. Jeden bok, dugi bok.
Myśli płynące swobodnie. Kochały się z Tobą o poranku. Czuły, że się spieszysz
do pracy, ale trzymały się kurczowo Twojego ciepłego ciała. Zasnęłam. Obudziłam
się o 8:40. Sama. Tylko te cholerne myśli przy Tobie. Widziały jak biegniesz. Szybko
wstałam żeby zaprzestać temu co się we mnie dzieje. I siedzę z nosem wklejony w
szybę. Znów pojaśniało. Tym razem kawa troszkę przestygła. Upijam łyk i biorę
się za klepanie w klawiaturę.
Pik, pik. Telefon.
Wytrącasz mnie na sekundę z amoku składania słów w jedną
całość. Stos bzdur powstał w tej pisaninie. Nikt prócz mnie pewnie tego nie
zrozumie. Nie będzie miał pojęcia o czym to jest. Wymieniamy kilka zdań i
powracam do sklejania swojej bajki. Chciałabym nadać jej kolorowe zakończenie,
chociaż końca jeszcze nie widać. Koniec się jak na razie nie zanosi. Co ja
piszę? Końca się nigdy nie da przewidzieć. Dlatego tak łapczywie zapamiętuję
każdy nasz pocałunek, żeby w razie czego pamiętać „ten ostatni”. Pamiętasz ten
ostatni? W drzwiach kamienicy? Za nim otworzyłeś drzwi do świata w którym
musimy być czujni, w którym nie powinniśmy iść obok siebie. Już miałeś dłoń na
klamce, ale odwróciłeś się, spojrzałeś na mnie, w moje oczy, a mi już brakowało
tchu. Od samego patrzenia zrobiło mi się gorąco w dole brzucha. Wymieniliśmy te
nic nie znaczące w rzeczywistości, za drzwiami kamienicy, zdania. Pochyliłeś
się i pocałowałeś moje usta. I pełna nadziei jestem, że to nie był ostatni raz.
Ale gdyby jednak musiał być to ten ostatni to wiedz, że tak go właśnie
pamiętam. I tylko perspektywa czasu nadaje temu romantyzmu. W tamtym momencie
to był zwyczajny dzień i zwyczajna chwila. Często gubię się w przypominaniu
sobie tych chwil, w których byłeś obok mnie. Na wyciągnięcie dłoni.
Wczoraj przy rodzinnym stole, pełnym cioć których nie znam i
wujków rozmawiających o domkach z drewna, polowaniach i wyprawach kajakowych
wysnułam pewną scenę. Obraz ten mam przed oczyma do teraz. Jak stoimy na środku
pustego pokoju, całujemy się zachłannie, moje dłonie zatrzymują się na Twoim
pasku powoli go rozpinając, powoli rozpinając guzik jeansów i ich zamek,
zostawiają Cię na chwilę z rozpiętymi spodniami i ściągają z Ciebie koszulkę.
Powracają do już rozpiętego paska, do rozpiętego guzika… Twoje ciało takie
ciepłe. Wtulam głowę w tors obdarowując
go pocałunkami, schodząc do brzucha, zatrzymuje się na wysokości pępka
delikatnie muskając Twoje mięśnie językiem. Zsuwam z Ciebie spodnie wraz z
bokserkami i całuję... Zgarniasz moje włosy w kitkę i trzymasz je jedną dłonią,
drugą zabierasz moje ręce od siebie. Pozwalasz się tylko dotykać ustami i
językiem. I w koło jak zdarta taśma VHS puszczam to w głowie. Nie mogę się
uwolnić od tego obrazu. Słyszę nawet Twój oddech, miesza się od ze zdaniem „…
przy ognisku siedziało chyba ze 20 osób, tak tak zimnica była jak diabli, ale
zabawa przednia…”. Moja głowa płata mi figle. Ciało znajduje się przy
komunistycznej ławie, na ławie komunistyczne szklanki, a w nich paskudna
lurowata kawa, a w głowie Ty, nagi, spocony z rozwartymi źrenicami obracasz
mnie tyłem do siebie mocno przyciskasz do swojego nagiego ciała, opierasz moje
dłonie o ścianę rozchylasz kolanem moje uda, całujesz kark… „Może jednak się
czegoś napijesz?” słyszę głos jednej z ciotek. Z lekkim grymasem na twarzy
kręcę tylko głową, że nie. Jak mam pić gorąca herbatę i zajadać sernik gdy Ty
właśnie jesteś tak daleko we mnie, że muszę wstrzymać oddech żeby nie jęknąć w
tym zadymionym od wujkowej fajki pokoju?
Prowadzę podwójne życie. Tu i teraz jestem fizycznie, a w
myślach jestem z Tobą. Snuję wyobrażenia i bajki bez zakończeń. Sklejam wersje
różne, żeby nic mnie nie zaskoczyło. Zapamiętuję pocałunki, spojrzenia, gesty,
wykuwam je w sobie żeby nigdy nie zapomnieć. Żeby w chwili gdy stanę się tylko
wspomnieniem dla Ciebie móc zamknąć oczy i odtworzyć każdy skrawek Twojego
ciała, każdą bliznę i pieprzyk, każdą zmarszczkę i bruzdę, poczuć Twój zapach i
smak Twoich ust. Żeby pamiętać, że zmieniłeś mnie i moje życie. I do tego by to
pamiętać potrzebuję mieć w głowie obraz
Ciebie całego, kształt Twojego ciała i blask oczu, słyszeć w uszach Twój głosu
i znać Twój każdy ton. Muszę znać Cię na pamięć żeby wiedzieć co mi zrobiłeś,
by zrozumieć co się stało.
Znałam kiedyś kogoś kto zaraził mnie miłością do seriali o lekarzach. Tyle w sumie mi z tej znajomości zostało.
Chorobę tą rozsiewam dalej - z tym, że medyczne sprawy w tym mało mnie interesują.
Ktoś piszący dialogi pochylił się nad pewnymi tekstami. Ujął pięknie w słowa uczucia które tak trudno wyrazić.
Lubię to. Lubię te teksty, dialogi i tą serialową fikcję.
-(…) wyszedłem i przyjechałem tutaj..
- i spotkałeś mnie..
-… i spotkałem Ciebie.
- Kim byłam dla Ciebie? Dziewczyną, którą przeleciałeś żeby odreagować (…) ?
- Byłaś jak chałst powietrza. Tonąłem a Ty mnie uratowałaś. To wszystko co wiem.
- To za mało.
Chirurdzy s2 e1 min 37
- Pomyślałeś, że nawet będąc szatanem i cudzołożna suką mogę nadal być miłością Twojego życia?
Chirurdzy s2 e4 min 6:42
- Kłamałam. Nie wyrzekłam się Ciebie. Tak bardzo się zaangażowałam, że jest to wręcz upokarzające, bo stoję tu i błagam..
- Meredith..
- Zamknij się, pamiętaj, że wrzeszczę kiedy mówisz Meredith. No to posłuchaj. Masz prosty wybór albo ona albo ja. Jestem pewna, że to wspaniała kobieta, ale ja Cię kocham Derek. I to miłością kogoś kto udaje, że lubi tą samą muzykę co Ty, pozwala Ci zjeść ostatni kawałek sernika i trzyma nad głową radio przed Twoim oknem. Kocham Cię tak bardzo, że aż Cię nienawidzę, a więc… wybierz mnie, kochaj mnie...
Chirurdzy s2 e5 min 34:30
- Prosiła abym Panu przekazał pewną wiadomość, że gdyby miłość decydowała o wszystkim ona nadal byłaby z Panem.
Chirurdzy s2 e6 min 37:25
- My uwielbiamy święta Derek.. przynajmniej uwielbialiśmy…
- W święta człowiek chce być z ludźmi których kocha. Nie mówię tego żeby Cię zranić.. Merdedith nie była przygodą ani też nie była zemstą. Zakochałem się w niej. To nie minie dlatego, że postanowiłem zostać z Tobą.
Chirurdzy s2 e12 min 38:02
Mężczyzna którego kocham ma żonę, która w dodatku zabiera mi pasa. No dobrze nie zabrała go a sama jej go dałam.. ale chciałam dać go jemu a nie jej. Tak czy owak ona ma mojego Doktora Mc Sexy i mojego Mc Psa i w ogóle całe moje Mc Życie! A co ja mam? Nie pamiętam naszego ostatniego pocałunku, bo nikt nie przewiduje, że ten akurat będzie ostatni. Myślimy, że zawsze będzie pięknie… po za tym moja odżywka przestała działać i chyba dostaję osteoporozy! Chcę żeby coś się stało, muszę mieć powód żeby żyć, nadzieję! A nie mając nadziei będę leżeć czując się jakbym miała dziś umrzeć.
Chirurdzy s2 e16 min 02:54
Siedziała przy stoliku, przed nią gorąca kawa. Spoglądała
ukradkiem znad książki trzymanej w dłoni. Prezent od niego. Trafił w jej gust.
Kawa stygła, a ona czytała kompletnie bez zrozumienia.
Spoglądała wciąż znad kartek w kierunku drzwi. Napisała, że się spóźni.
Blef. Nie miała się spóźnić wcale – ona nigdy się nie
spóźnia. Chciała wybadać teren, zagrzać miejsce w kawiarnianym fotelu, przyszła
chwilę wcześniej by móc zlokalizować wyjście ewakuacyjne na wypadek gdyby chciała
uciec.
Przez witrynę kawiarni zobaczyła jak przechodzi obok. Od
razu wiedziała, że to on. Kurczowo złapała za okładkę książki by w pędzie
ucieczki jej nie zgubić. W końcu to prezent. Wszedł do lokalu i od razu ja
poznał. Uśmiechał się szczerze. Zamknęła książkę, spojrzała na zegarek i
odwzajemniła uśmiech. Usiadł naprzeciwko niej, spojrzał, że na stoliku znajduje
się już jedna kawa, więc wstał i zamówił coś dla siebie. Ona, zapobiegliwa,
wspomniała wcześniej Pani Kawiarce, że przy stoliku nie będzie sama i żeby
liczyć na dwa rachunki. Skąd taki pomysł? Niezależność. Niechęć bycia komuś
czegoś dłużnym. Ona ma swoją kawę, swoje ciastko, swoje życie i nikt nie będzie
płacił za jej wybory.
Rozmowa. Jedna kawa, druga kawa.
Powtarzała jak mantrę urywki ze swojego życia. Wyuczone na
pamięć kwestie z wklejonym odpowiednio pomiędzy słowa uśmiechem.
Później drugi stolik, drugi lokal, drink, drink, drink.
Taksówka i do domu.
Za kilka dni kolejne spotkanie. Ona już wiedziała, że to bez
celu.
Miły, dobry, sympatyczny. Ale na szyi wisiał naszyjnik, jaki
dostała od kogoś innego. A w torebce spoczywała książka. A w głowie myśli i
wspomnienia. A w klatce piersiowej serce. Puste serce. I z żalem stwierdza, że
puste nadal pozostaje. Pomimo miękkości płatków róż.
Mógłby stać tam nawet w deszczu, w śnieżycy. Mógłby
recytować piękne poematy, śpiewać ballady, grać rockowa muzykę na gitarze.
Mógłby przebyć ocean lub pustynię. A jej serce nadal biłoby rytmicznie tylko
pod takt serca książki i naszyjnika. W takt głupkowatej rymowanki napisanej w 7
minut. W takt śmiechu wywołanego tym, co powiedziała przez telefon. Biłoby
wciąż niewzruszone niczym innym jak tylko zwykłym miarowym rytmem oddechu.
W kalendarzu przekreśla dni, jakie minęły. Odlicza
codziennie ile jeszcze zostało czasu do zatonięcia w błękitnych oczach, do
zatracenia się w cieple oddechu.
Liczenie zmarszczek powstałych w wyniku uśmiechu to jedno z
jej ulubionych zajęć. Spoglądanie na dłonie, które wędrują ku jej palcom to jej
pasja. Za hobby ma słuchanie tego jak oddycha i patrzenie ukradkiem za jego wzrokiem.
I z pewną dozą nieśmiałości stwierdza, że ten wzrok wpatrzony jest w nią, gdy
tylko widzi ją na horyzoncie.
Zrobiła miejsce, odgarnęła bałagan, przesunęła wazon z
kwiatami, sprzątnęła dywan z psiej sierści i blond włosów, schowała do szuflady
talizmany z poprzednich żyć. Zrobiła miejsce.
Wciąż myślę o Tobie, bo nie myślenie o Tobie jest tak trudne.
Nie robiąc nic, robię tak wiele w kierunku niczego.
Pędzę za Twoim cieniem, biegnę ile sił w nogach, a Ty
spacerujesz powoli i leniwie.
Łapię oddech łapczywie, chyba płuca mi się kończą od tego
biegu...
i chwycić Cię chcę.
Siedzisz na ławce w parku, wysuwasz twarz w kierunku
jesiennego słońca. Iskry gorącej gwiazdy odbijają się od Twoich blond włosów.
Siedzisz sama.
Sam tam jesteś.
Biegnę.
Biegnę w kierunku tej ławki. Miejsce obok jest puste!!!
Biegnę… widzę ławkę, Ciebie na tej ławce, wyciągam rękę..
I płuca mi się kończą.
Upadam na kolana, a z nieba spada zimny deszcz. Ciemne
chmury skłębiły się blisko siebie, osiadły nisko. Prawie dotykają czubka mojej
głowy. Krople łez zmieszały się z kroplami deszczu.
Może morzę wypłakałam na tej wąskiej ścieżce. Może noc już
zapadła, a ja nawet o tym nie wiedziałam. Może pół życia na tych kolanach
klęczałam.
Ubranie przesiąkło łzami i deszczem.
Ławka cała zarosła mchem. Nikt nie siedział na niej od lat.
Ja się chyba też postarzałam.
Z braku miłości posiwiałam. Dostałam zmarszczek i schudłam.
Oczy zaszły mi mgłą. Nie widać już w nich błękitu, nie ma nawet stalowego
odcienia, który świadczył o tym, że czymś się martwię lub jestem zła.
Już nic tam nie ma. Już nic nie ma we mnie.
I winą chciałabym obarczyć Ciebie, że zabrałeś mi wszystko,
że zostawiłaś mnie samą, że nie wstałeś z tej ławki, że złapałaś za dłoń kogoś
innego i przeszedłeś obok mnie jak gdybyśmy się nigdy nie znali. Jakby nigdy
nie było żaru i płomieni.
Wystawiam serce na świat. Na podmuchy wiatru, mróz i kurz.
Na ciężkie powietrze pełne spalin.
Nie szanuję go.
Kładę gdzie popadnie.
Jeździ ze mną na tylnym siedzeniu w samochodzie.
Czasami wkładam je do bagażnika lub wrzucam od niechcenia do
torebki.
Już ledwo zipie ten kawał mięsa.
Ledwo bije.
Zamykam je w pracowniczej szufladzie na całą zmianę. W domu
najczęściej wkładam je do lodówki albo wystawiam za okno.
Już zszargane jest takie.
Pełne otarć i ran.
Brudne.
Ale nadal uparcie bije. Wydziela ciepło i pompuje krew.
Krew, która roznosi po moim organizmie uczucia.
Nie bez powodu nie dbam o ten mięsień. Nie bez powodu
przyczepiam je sznurkiem do haka holowniczego i rozpędzam się po najgorszych
wybojach, polnych drogach i lasach.
A ono uparte.
Powoli i rytmicznie bije rozsiewając we mnie słabość.
Dwie komory, dwa przedsionki, zastawki – jak to możliwe, że
tak mechaniczna budowla może siać tyle emocjonalnego spustoszenia, jak to
możliwe, że to w sercu odbija się ból i radość? Jak to się dzieje, że
wystawiane jest na tyle prób, ciężkich prób, a uporczywie żyje?
Cienkie, kruche i delikatne powinno już dawno zaprzestać.
Może to tylko informacja dla reszty organizmu, że coś się jeszcze wydarzy, że
coś jeszcze się stanie.
Chociaż znając mnie pewnie będę próbowała włożyć ten
nieszczęsny kawałek mięśnia między drzwi, a futrynę, po czym, niby „przez
przypadek”, uchylę okno żeby zrobił się przeciąg, a drzwi z hukiem przytrzasną
serce.
Może to mnie uratuje przed czuciem tego wszystkiego czego
czuć nie mam ochoty…
Kiedy byłam dzieckiem zawsze chciałam mieć rodzeństwo. Ale
nie po to by się nim opiekować i traktować jak żywą lalkę, tylko po to by
dzielić z kimś „mój świat”. Niestety mojej mamie nie było spieszno do
posiadania kolejnego potomstwa. Nie dziwie się kobiecie, będąc nastolatką
urodziła mnie. Dorastałam więc w „samotności” jako jedynaczka. Chwilę przed
moimi 14 urodzinami z jedynaczki stałam się siostrą. Cóż to była za
radość!!! Od tej pory już nie byłam sama, ale z noworodków to pożytku nie ma.
Karmić, przewijać, myć i usypiać. I tak w koło. No jeszcze spacery i bujanie w
wózku. Ale co to za radocha? No dobra wiedziałam przecież, że kiedyś maleństwo
podrośnie – ale ja chciałam już!!! Już, teraz w tej chwili!!! Od tych moich chęci
brat wcale nie rósł szybciej. A powinien bo chęci były szczere i ogromne. W
miarę upływu miesięcy między mną a nim powstawała silna więź. Opiekowałam się nim
tak jak umiałam, tak jak mnie mama uczyła i pokazywała. Buntowałam się czasami,
że muszę z nim zostawać – ale w końcu byłam nastolatką to nic dziwnego, że
chciałam spędzać czas z koleżankami a nie tylko niańczyć dzieci. I jakoś tak się
to wszystko rozkładało w tym naszym życiu, brat rósł, zaczął chodzić, mówić. I
w miarę jak rósł miłość do niego też rosła w moim sercu. Kocham go całą sobą.
Dla mnie stał się całym światem. No dobra może przesadzam, nie jestem jego matką
żeby był całym moim światem – ale nasza zażyłość jest na bardzo wysokim
poziomie. Z racji wieku w jakim byłam gdy się pojawił nie jestem tylko „starszą
siostrą”, a chwilami jestem mentorem. Kimś od kogo się uczy i kogo słuchają,
kimś kto powinien dawać dobry przykład, wspierać i pomagać.
W wieku 18 lat wyprowadziłam się z domu. Brat płakali za
mną. Tęsknił. Ja za nim również. Serduszko mi pękało. Niestety nie mieszkałam kilka
ulic dalej, ha nie mieszkałam nawet w tym samym mieście. Dzieliła nas trochę
większa odległość i nie byłam w stanie widywać się z nim tak często jak byśmy sobie
tego życzyli. Jednak gdy pojawiała się już okazja do odwiedzin „mała pchełka” w
wieku lat 5ciu czy 6ciu nie odstępowała mnie na krok. Razem nawet spaliśmy –
nie obeszło się bez tego. Młody tak był za mną stęskniony. Przez telefon (jak już
mówił dość płynnie) zawsze pytał „kiedy przyjedziesz?” i „kocham Cię”. To było
rozczulające.
Wspominam tamte lata z uściskiem na sercu. Mam ogromny
sentyment do tych wspomnień. To istny wyciskacz łez.
W dniu dzisiejszym ja mam lat 26, a brat 13. Jest o głowę
wyższy ode mnie, pyskuje i uważa, że wie lepiej wszystko niż ktokolwiek inny ;)
Cóż – taki wiek. Nadal bardzo się kochamy, ale teraz jest już trudniej w
okazywaniu takich uczuć. On, nastolatek, już nie biegnie do mnie z wyciągniętymi
dłońmi i uśmiechem na twarzy, nie wtula się we mnie łapczywie. Teraz przemyka
tylko z pokoju do pokoju rzucając zwykłe „cześć siostra”. Ale są takie dni gdy
potrafimy siąść razem na kanapie i wtulić się w siebie wzajemnie. Bez słowa,
bez zbędnych tłumaczeń. I wtedy ja jestem jego nastoletnia siostrą, a on jest
moim małym braciszkiem.
Mój brat zawsze dostanie ode mnie masę miłości, opierdol jak
coś schrzani, poradę jak to naprawić i bezwarunkowe zrozumienie.
Bycie starszą siostrą (i to o sporo starszą) zobowiązuje.
Słuchała nocami muzyki. W myślach paliła papierosa – jednego
za drugim – ale tylko w myślach, bo nie cierpi fajek.. Patrzy na wypełniony do
połowy kieliszek od wina. Nawet nie ma ochoty podnosić go do ust. Szkoda jej
głowy na kaca. A z pewnością by go miała, bo jeden kieliszek to za mało..
Stop.
Rusza dalej.
Przesuwa kursorem po ekranie komputera wybierają po raz
kolejny ten sam utwór. W koło do znudzenia słucha banalnych piosenek o miłości.
Chwilami w oczach stają jej łzy, ale tylko po to by pod wpływem kolejnego mrugnięcia
mogły schować się ponownie pod powiekami. Nic nie spływa na policzki.
To złe.
Emocje jakieś czuje w sobie, ale są one głęboko zakopane.
Ledwo poruszają jej serce. Myśli ma rozproszone między rzeczywistością a
marzeniami. Zapędzają się kilkaset kilometrów od niej. Kładą spać blisko niej.
Spoczywają między nimi. Dobrze, że nauczyła je skradać się cicho. Nie budzą
nikogo. Tylko pies jakoś nerwowo się poruszył, poderwał łeb i postawił uszy.
Coś wyczuł – ale przecież to pies. Nic nie zdradzi.
Stop.
Znów jest u siebie. Na tym krześle, które ona zna. Spogląda
na wino, przypomina sobie o paczce papierosów jakie zostawiła u niej
przyjaciółka. Leżą pod stolikiem w sypialni. A może jednak zapali? Eh… nie.
Szkoda zdrowia. Nie cierpi fajek. To może chociaż to wino? Kac nie morderca…
nie zabije, ale szkoda jej zdrowia.
Chuj.
Nic dziś z niej nie będzie. W słuchawkach słyszy Don't fuck with my love That
heart is so cold i jedyne o czym myśli to, to, że kurwa sobie powinna
to wyryć na czole tak żeby widzieć ten napis codziennie w lusterku.
Gdzie
zgubiła mózg?
Gdzieś
zostawiła myślenie. To racjonalne. Opętało ją coś. Jakaś chęć samodestrukcji zawładnęła
nią i jej umysłem. I wali głową w ścianę.
Czemu?
Bo
NIE kocha, NIE jest zakochana, a boli ją jak diabli. Jakby ktoś kopał jej poraniony
od paska tyłek.
I
już w tej chwili umie myśleć tylko o tym jak 8 dób temu stała TAM z nią u boku i
ona wtedy… Ona już dobrze wie..
Ciekawe,
co robił wtedy On..?
Chyba
spał. Późno już przecież było.
„Kurwa!!!”
- wścieka się sama na siebie, że o tym myśli.
Chyba
powinna czuć zwyczajną niechęć i jakiś skrawek nienawiści nawet. A nawet tego w
niej nie ma. To chyba nie jest normalne. To na pewno nie jest normalne. Ba!
Odkrycie kurwa jego mać…
Stop.
Za
dużo?
Może.
Widzisz,
że doprowadza do tego żeby wszystko zepsuć? Usilnie ciągnie po szynach wagon
towarowy z napisem „do zniszczenia”. A w tym wagonie jest wszystko co posiada
dobrego w swoim życiu. Jest dziewczyna – najśliczniejsza dziewczyna jaką znała.
Z najpiękniejszym uśmiechem jaki widziała, z najcudowniejszą skórą jaką dotykała,
z sercem wrażliwym i ogromnym jak dwie ameryki. Z Nim, co siedzi od dwóch lat bez
niej i kocha ją najbardziej na świecie. Tam są też wspomnienia. Ładne.
Słoneczne i bardzo ciepłe. Wrzuciła tam też Ciebie.
Chyba
uważa się za Boga. Chce Was ukarać. Za to, że w tych dwóch amerykach nie ma dla
niej miejsca, za to, że tyle czasu siedziała na jego miejscu i czekała na niego
i na to aż postawi ją po nad codzienność, za to, że masz już życie, w którym odznacza
się tylko jako przecinek.
Ona
twierdzi, że każde z was zaprzeczy.
Zgodni
będziecie, że nie ma racji, że to nie tak. Zgodni będziecie, że przesadza, że
przecież tak nie jest.
Macie
rację - ja to wiem tak samo jak i wy!!!
Ale
ona pyta, które z Was odważy się zeskoczyć z wagonu i udowodni jej, że nie ma
racji?
Aż
się uśmiechnęła złośliwie!
Zołza.
Suka.
Zimna
suka.
Nie
lubię tej dziewczyny. Patrzę na nią czasami z ukrycia. Czytam wszystko z jej
twarzy. Przechodziłam dziś obok niej, siedziała w aucie z odpalonym silnikiem i
wpatrywała się w przestrzeń za przednią szybą. Wyglądała jak słup soli.
Nie
zauważyła mnie. Nigdy mnie nie widzi – może to i dobrze? Jeszcze chciałaby mnie
wrzucić do tego cholernego wagonu który ciągnie na złomowisko..
Każdego dnia odsuwam od siebie wszystkie myśli i żyję. Żyję dniem,
jaki wstaje razem ze mną. Oddycham tu i teraz. Wytyczam moim myślom tor, po
którym nakazuje im biec. Prostą ścieżkę. Nie mogą zbacza nigdzie. Nie maja
prawa przyspieszać ani zwalniać. Nie mogą spoglądać wstecz. Nie mogą zgadywać,
co się stanie jutro, za tydzień za miesiąc. Nie pozwalam im na to. Mają iść
zgodnie z rytmem wskazówek zegara. Maja przesuwać się powoli jak sekundnik.
Kiedy tylko zaczynam czuć coś, czego czuć nie chcę wiem, że moje myśli coś nabroiły.
Że zbyt się rozpędziły lub za długo spoglądały w tył. Czuję ucisk między
piersiami. Łapię powietrze a nic nie trafia do moich płuc. Potworny ból
fizyczny. Świadomość, że jeśli nie złapię tego cholernego oddechu to zemdleje. Osunę
się na ulicy. Łzy napływają mi wtedy do oczu, serce ściska się w piersi. Płuca
łapczywie błagają o oddech. A kamień, jaki mam między piersiami nie zwalnia
nacisku. Rozpadam się na kawałki. Codziennie. Codziennie są one, co raz mniejsze.
Uśmiecham się i rozmawiam. Żyję. Żyję wśród rzeczy, jakie nie są moje. Śpię w łóżku,
które do mnie nie należy. Korzystam z łazienki, która nie jest moja. Robię sobie
kawę w nie swoim kubku w nie swojej kuchni. A gdy tylko zamykam oczy widzę miejsce,
które zbudowałam sercem. Miejsce, które jest moim domem. Miejsce, do którego
nie mam już żadnego prawa. W snach przechadzam się po nim. Głaszczę mojego
kota. Piję herbatę ze swojego kubka, gotuję obiad w swoich garnkach.
Wyprowadzam na spacer swoje psy. Zapalam światło w swojej łazience i robię
makijaż. Ubieram się przed swoim lustrem… a kiedy tylko otworzę oczy nie mam
już nic. Jest tylko pustka.
Nie znamy się. Nie
wiemy nic o sobie. Dwa zamknięte światy odległe od siebie. Nie istniejemy MY.
Jesteś TY i jestem JA. Wszechświat zapragnął by się zderzyły te dwie obce
planety. Wpadły na siebie, a w zasadzie musnęły tylko, niczym ramiona ludzi
spotykające się przypadkiem w tłumie i ścisku. Z tym, że mnie to ramię jakoś
boli od tego muśnięcia, a w zasadzie to nie boli, a przyjemnie pali. Dotykam je
palcami i myślę o Twojej twarzy o tym jakie słowa wypowiedziałeś przez tą
krótka chwilę. Te wspomnienia nie pojawiają się od razu. Siedzą w kącie głowy
cicho, nawet nie mają śmiałości oddychać. Wynurzają się dopiero gdy słyszą
dźwięk telefonu i Twój głos po drugiej stronie.
Ponownie zabieram Cie ze sobą. Ponownie na krótko nasze
ramiona spotykają się w tłumie. Niepozornie i bez znaczenia. Ale tym razem już
i tak jest inaczej. Już siadasz bliżej. Bo przygotowałam miejsce. Upchałam
zbędny bagaż na tylne siedzenie i teraz siedzisz obok, a nie jak wcześniej w
luku służącym mi do przewozu torby podróżnej.
Słowa toczą się z naszych ust lekko. Nie ma w tym nic
nachalnego, nie ma w tym stresu ani spięcia. Jest krótki śmiech, jest nuta
ciekawości. Kim jesteś, co robisz. Podświadomość zapisuje w mojej głowie obraz
promieni słońca które zapadają się w Twojej błękitnej tęczówce. I teraz to wiem
- teraz wiem, że jak zamknę oczy to nawet jestem to sobie w stanie przypomnieć.
Włosy miałam związane w kucyk, było ciepło i słonecznie,
miałam na sobie zwykłe jeansy, koszulkę i krótką jeansową kurteczkę. Na nogach
trampki, na nosie przeciwsłoneczne okulary. A usta miałam wymalowane mocną
różowa pomadką. A Ty? Jeansy, koszulka, uśmiech na twarzy, zarost przez który
ciężko było określić ile masz lat. Zawadiacko to wszystko wyglądało. Trochę
niechlujnie, ale widać że niechlujstwa w tym nie było za grosz.
I koniec. Tyle ze zderzenia planet. Nic dwa razy się nie
zdarza, choć podobno nie ma przypadków. Nic nie dzieje się bez przyczyny. I
jakby puścić ten film w slow motion to widać, że promienie słońca
zamieszkały w Twoich oczach na dłużej.
Pomimo lustrzanek do moich też się coś wkradło. Coś w nich zamieszkało. Nie
było ostrzeżenia z żadnej strony. Był obiad i spacer. Rozmowa była. Długa. I
spacer dość długi był. Plaża, piasek, morze. Ale bez romantyzmu. Nie
doszukujcie się w tym czerwonych róż sprzedawanych namiętnie przy promenadzie.
Dwie obce planety. TY i JA. A później otworzyłam drzwi do swojego świata, na
oścież. Usiadłam na krześle, włączyłam muzykę i mówiłam co mogłam, co chciałam.
Krzesło obok zająłeś TY. I słuchałeś tej muzyki, słuchałeś słów. I noc była
taka krótka wtedy. Krzesło takie wygodne się wydawało. Później nie było już
krzesła. Później był taki upał, że nie było już nic co moglibyście zobaczyć. Bo
to nie do opisania. Nie do powiedzenia. To sekret. Więc cisza. Nikomu o tym nie
mówcie. I nie ma w tym miłości. Są inne rzeczy i emocje. O wiele bardziej
groźne. Ale tego jeszcze chyba sama nie wiem. Sama to smakuje.